Recenzja filmu

Bracia Lumière (2016)
Thierry Frémaux

W stronę niewinności

Frémaux, na co dzień dyrektor festiwalu w Cannes, udowadnia, że prestiżowe stanowisko nie stępiło jego szczerego kinofilskiego entuzjazmu. O filmach Lumièrów reżyser potrafi rozprawiać z
Dokument o pionierach kinematografii? Brzmi jak opis niezawodnego lekarstwa na bezsenność. Film Thierry'ego Frémauxa przypomina jednak, że pozory bywają zwodnicze. "Bracia Lumière" wyrastają z tej samej tradycji, co czułe, osobiste dokumenty w rodzaju "Historii kina amerykańskiego" Martina Scorsesego. W związku z tym pozostają jak najdalsi od estetyki hermetycznego wykładu. Jeśli w ogóle prowokują jakiekolwiek skojarzenia z dydaktyką, to tylko dlatego, że mają w sobie coś z zajęć prowadzonych przez naszego ulubionego profesora.


Frémaux, na co dzień dyrektor festiwalu w Cannes, udowadnia, że prestiżowe stanowisko nie stępiło jego szczerego kinofilskiego entuzjazmu. O filmach Lumièrów reżyser potrafi rozprawiać z autentyczną swadą. Choć w prowadzonym zza kadru monologu bywa poetycki, nigdy nie popada w grafomanię, a jego poczucie humoru ani przez chwilę nie sprawia wrażenia wysilonego.

Wywód Frémauxa nie robiłby takiego wrażenia, gdyby dało się sprowadzić go wyłącznie do retorycznego popisu. W "Braciach Lumière" ładnie brzmiące zdania wypełnione są błyskotliwą treścią pozwalającą spojrzeć na dorobek tytułowych bohaterów z rzadko spotykanej perspektywy. W swoich rozważaniach Frémaux wydaje się zadłużony przede wszystkim u Jean-Luca Godarda. Francuski mistrz przekonywał przed laty w "Chince", że – wbrew obiegowej opinii każącej postrzegać Lumièrów jako pierwszych dokumentalistów – bracia po mistrzowsku kreowali ekranową rzeczywistość. Reżyser "Braci Lumière", idąc podobnym tropem, wykazuje jeszcze większą śmiałość i dostrzega w twórcach "Polewacza polanego" konsekwentnych autorów kina.


Nawet jeśli Frémaux chwilami daje się ponieść fantazji i stara się wmówić nam na przykład, że jego bohaterowie byli pionierami walki z kolonializmem, z większością jego tez nie sposób się nie zgodzić. Przekonująco wypada na ekranie choćby pochwała inscenizacyjnej biegłości braci, którzy potrafili skutecznie maskować niedoskonałości prymitywnego jeszcze języka kina. Frémaux podkreśla także, że twórczość Lumièrów to nie tylko przemyślana forma, lecz także, ściśle z niej wynikająca, spójna wizja świata.

Zaprezentowane na ekranie fragmenty niemal 100 filmów zrealizowanych przez pionierów kinematografii pozwalają dostrzec w nich uważnych kronikarzy swoich czasów. Oglądane z dzisiejszej perspektywy filmy braci stanowią kompendium wiedzy o mieszczańskiej codzienności la belle epoque, a przede wszystkim ówczesnych rozrywkach i sposobach spędzania wolnego czasu. Fakt, że widzimy na ekranie przede wszystkim ludzi, którzy oddają się beztroskim grom i zabawom, determinuje raczej niepoważny nastrój Lumierowskich filmów. Wbrew wielu powierzchownym odczytaniom, Frémaux wcale nie postrzega jednak kina braci w kategoriach jarmarcznej rozrywki.

Emanująca z dzieł francuskiego duetu naiwność nie wypada na ekranie prymitywnie, lecz szlachetnie. Oglądamy w końcu kino w stadium wczesnego dzieciństwa, pozbawione toksycznego miana "najważniejszej ze sztuk" i wolne od naleciałości ideologicznych. W filmach Lumièrów liczy się czysta przyjemność impresyjnej obserwacji i radość z faktu, że za pomocą nowego wynalazku można – jak ujmuje to w pewnym momencie Frémaux – "pokazać światu świat".

Największa siła "Braci Lumière" polega na tym, że nie ograniczają się do nostalgicznego wspominania dawnej niewinności kina. Francuski dokument jest zdolny, by na powrót wcielić ją w życie i dać widzom tę samą bezinteresowną przyjemność, jaką przed laty oferowały filmy tytułowych bohaterów.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?